perdóname, nunca te escribo. Conocí a tu primo blog y lo reconozco, lo prefiero a él. Sé que tu eres mejor, el tacto del papel, ese boli que no quiere escribir más... pero le cogí gusto al teclado, a esas fotos y dibujos que me inspiran tanto a escribir.
Espero que lo entiendas; me gustaría seguir siendo amigos y poder vernos de vez en cuando.
18 de abril , 8am.
Nos despertamos en Yurimaguas, última ciudad antes de empezar la ruta por millas y millas de agua, en esa masa de agua infinita que conforma el Amazonas.
Tantas formas de viajar como personas hay en el mundo. Lo que para unos es placer para otros es tormento insufrible y viceversa.
Salimos del hotel, es domingo; mercado en la calle, comida en el suelo, olor a pescado, carne y fruta mezclado en el ambiente; tomamos un jugo y trozo de pastel y nos dirigimos en mototaxi al puerto; allí nos ‘asaltan’ dos tres tipos subiéndose al mototaxi en marcha para vendernos pasajes y otros menesteres; alex, que se encarga de todo, nos muestra el Eduardo V, el barco que zarpa a las 12 dirección a iquitos; regateamos el precio y nos instalaremos en el piso de arriba; regresamos en el mismo mototaxi dirección al mercado, recorriendo las tiendas para encontrar 2hamacas y sus cuerdas por 60soles (tras regatear of course); vuelta al hotel, empaca toda la ropa húmeda en la mochila agudizando el ingenio para incorporar las dos hamacas; 11:20h mototaxi más mochilas rumbo al puerto (mototaxi 1sol); más ‘asaltadores’; insistimos en llevar nuestras bolsas y subimos al barco donde luchamos con las cuerdas para poner nuestras hamacas mientras aparece un tal Miguel que nos ofrece un tour por la reserva natural al mismo tiempo que Álex nos quiere vender hierba. Alrededor de las 12 parece todo arreglado: las hamacas resisten, haremos el tour por 4días y... bueno... tampoco hace falta explicar todo no?
12:30m el barco arranca y cambiamos por fin el sudor inamovible del puerto por la brisa
Drodzy ludkowie,
Dziekujemy bardzo za wasza tu obecnosc i komentarze (te napisane i te tylko pomyslane). Pisanie bloga w tutejszych warunkach jest nie lada zadaniem, trzeba duzo cierpliwosci, gdy nagle wszystko sie kasuje, zawiesza lub przestawia. Za kazdym razem mowimy sobie: “ostatni raz tu piszemy i tracimy czas!” Ale potem, kiedy widzimy wasze komentarze to daje nam to tyle radosci i motywacji, zeby kontynuowac… Wierzymy, ze ta podroz, nie jest tylko nasza podroza, ze dzielac sie nia z wami, wszyscy podrozujemy.
18 kwietnia , 8ma rano,
Yurimaguas, ostatnie miesto, gdzie mozna dojechac droga ladowa. Dalej na polnoc Peru tylko rzeki i rzeki, niekonczaca sie woda ... Amazonia.
Hotel Lucy. Pokoj numer 13. Niedziela. Wychodzimy na miasto. Uliczny targ, jedzenie na ziemi, mieszaja sie zapachy ryb, miesa i owocow. Przegryzamy kawalek ciasta popijajac sokiem owocowym i wskakujemy do mototaksi w kierunku portu.
Kiedy tylko dojezdzamy obstepuja nas handlarze i statkowi naganiacze. Wsrod nich Alex, ktory oprowadza nas po pokladzie Eduardo V, duzej barki, zwanej tu Lanchia, plynacej do Iquitos.
Negocjujemy oplate i dostajemy miejsca na drugim pietrze (bardziej przewiewnym) za cene z pierwszego pietra. Wracamy szybko do miasta, kupujemy hamaki i instalujemy sie na pokladzie.
W tym czasie pojawia sie pewien Miguel, ktory proponuje nam czterodniowa wyprawe do rezerwatu w dzungli. Zastanawiamy sie, robimy miny, negocjujemy. Mowi sie, zeby uwazac, bo takich naganiaczy jest cale mnostwo. Proponuja wspaniale rzeczy, potem znikaja z naszymi pieniedzmi. Miguel zachwala swoje uslugi, mowi bardzo rzeczowo, objasnia program, pokazuje zeszyt z referencjami turystow, ktorzy przewineli sie przez jego firme, daje nam namiary na swojego brata, ktory ma nas odebrac w Lagunas i zaprowadzic do biura. Sa tez inni gringos na statku, ktorzy wybieraja sie do dzungli z ta sama firma.
12.30, negocjacje zakonczone, mamy bilety na wyprawe i wygodne miejsca w hamaku. Klejacy upal zamienia sie w przyjemy wiaterek na srodku rzeki.
Este fue un viaje surrealista. 3 horas de trayecto en la parte trasera de una pickup. Unas 20 personas apretadas como sardinas, luchando en las curvas por no salirse del carro. Entre nosotros todos estos chiquitos, 5hermanos y su mamá
To byla surrealistyczna podroz. Trzy godziny na przyczepie pick-upa, okolo 20 osob, scisnietych jak sardynki, walczacych na kazdym zakrecie zeby sie utrzymac i nie wyleciec za burte. Miedzy nami wszystkimi mama z piatka maluchow.
Durante el trayecto lluvia torrencial una vez ya de noche. Un toldo mal puesto convierte el camino restante en un ruido ensordecedor en la total oscuridad; me siento un poquito en la piel de los millones de inmigrantes en el mundo
Kiedy zaczelo mocno padac kierowcy przykryli nasze stadko foliowa kapa,
I tak w ciemnosciach i przy ogluszajacym szeleszczeniu folii spedzilismy reszte drogi. Czulismy sie troche jak nielegalni emigranci podrozujacy w poszukiwaniu swego El Dorado.
To byla surrealistyczna podroz. Trzy godziny na przyczepie pick-upa, okolo 20 osob, scisnietych jak sardynki, walczacych na kazdym zakrecie zeby sie utrzymac i nie wyleciec za burte. Miedzy nami wszystkimi mama z piatka maluchow.
Kiedy zaczelo mocno padac kierowcy przykryli nasze stadko foliowa kapa,
I tak w ciemnosciach i przy ogluszajacym szeleszczeniu folii spedzilismy reszte drogi. Czulismy sie troche jak nielegalni emigranci podrozujacy w poszukiwaniu swego El Dorado.
Desde la cabina del Eduardo V tan solo se divisa agua turbulenta, selva y un sol abrasador que trae más y más mosquitos con la brisa
Zaczynamy podroz statkiem (zwanym tu lanchia) po rzekach Amazonii wyplywajac z portu w Yurimaguas. Z kabiny Eduardo V widok na wielka rzeke a w oddali dzungle.
Podczas podrozy i 12 godzin dnia ktore mamy do dyspozycji (od 6 rano do 6 wieczorem), miedzy posilkami i przymusowym sluchaniem glosnej muzyki, wymyslamy sobie atrakcje:
zaprzyjaznianie sie z Corita, niesamowicie zabawna dziewczynka, ktora na wszystkich wola wujku lub ciociu…
…szukanie najwygodniejszej pozycji w hamaku…lub ocieranie sie o szorstki material, idealny do drapania ukaszen po komarach i innych muszkach
…rozmawianie z Ricardo z Porto po hiszpansku z nalecialosciami portugalskimi
badanie co wiezie statek oprocz ludzi…
..uczenie Cority robienia zdjec…
…mycie zebow na tyle statku lub pranie…a potem suszenie na wietrze…
…lub po prostu czytanie, spanie, rozmyslanie ze swojego swiata-hamaka
Llegamos a Lagunas, un pueblo en medio de la selva de la manita de Miguel y su hermano, hábiles pescadores de turistas (Huyaruro Tours)
En su casa-oficina-hospedaje-chacra nuestros recelos iniciales se convierten en asombro por el modo en que nos trataron durante nuestra estancia. Si tienen la ocasión de visitar estos parajes no duden en preguntar por ellos en Yurimaguas o Lagunas
Docieramy do Lagunas, malej wioski w dzungli, gdzie jestesmy pod opieka Miguela, sprawnego lowcy turystow. W jego domu – biurze – hotelu – dzialce nasze poczatkowe obawy i niepewnosc zamieniaja sie w zachwyt nad tym, jak wspaniale nas traktuje podczas calego pobytu. Miguel jest prezydentem firmy organizujacej wyprawy do dzungli, ale nawet po wyprawie gosci nas u siebie i jego dom jest naszym domem.
Jesli bedziecie mieli okazje odwiedzic Peru i przyjechac w te strony to pytajcie bez obaw o Miguela (Samiria Expedition Huyaruro Tours)
w Yourimaguas lub w Lagunas.
Wplywamy do rezerwatu i odkrywamy inny swiat. Mimo, ze wertowalismy ksiazki o dzungli i widzielismy wiele filmow dokumentalnych przed podroza,
bycie tu jest czyms zupelnie nowym. Nie czlowiek tu ustala prawa, lecz natura. Moze byc niebezpieczna lub nawet smiertelna jesli nie zyje sie z nia w zgodzie, nie szanuje jej praw, nie slucha jej glosu.
Odkrywamy dzungle wraz z Karine i Julie, podrozniczkami z Kanady.
Leandro, nasz przewodnik, jego czerwona dzokejka i dziki las z pnacymi we wszystkich kierunkach, gestymi i zmutowanymi drzewami…
Arles, Flover i Leandro zamieniaja sie w nasze mamy na 4 dni w rezerwacie Pacaya Samiria. Gotuja, przygotowuja spanie i moskitiery, wiosluja i czuwaja, zeby nic w dzungli nie stalo sie dla nas zagrozeniem.
Tworzenie parkow narodowych nie tylko pozwala zachowac ginace gatunki; daje tez prace wielu osobom, ktorzy dorabiaja sobie laczac prace w parku z uprawianiem wlasnej ziemi. Sa tez tacy, ktorzy musieli wyniesc sie ze swoich domow w glebi lasu, bo ich ziemie staly sie rezerwatem panstwowym. Dzis sa przewodnikami po dzungli…swoim dawnym domu czy podworku z dziecinstwa…znaja ja jak wlasna kieszen…
Ricardo z Porto, weterynarz i milosnik ptakow, odkrywa dzungle z przewodnikiem Mauro, ktory sie tu urodzil i wychowal. Zaszywaja sie gleboko w dzungli na 12 dni, duzo dalej niz my, tam, gdzie zwierzeta i inne gatunki sa duzo wieksze i grozniejsze. Dzungla ma rozne stopnie wtajemniczenia…trzeba byc odwaznym i uwaznym, jesli chce sie daleko zajsc, umiec obserwowac co dzieje sie dookola, ale tez nie panikowac, zaakceptowac niewygody, nauczyc sie rozpoznawac co dobre, a co zle i wybierac dobre, nauczyc sie jak sobie radzic w razie zagrozenia…rowniez jak go unikac, . Jak w zyciu….w naszych miejskich dzunglach…
Pierwsza noc w rezerwacie, gdzie w glebokim lesie przy kolacji spotkaly sie wluczegi z:
Chile, Danii, Polski, Katalonii i Kanady i zaczely wymieniac filozoficzne poglady dopoki nie przegonily ich niemilosierne komarzyska.
Na nasze miedzynarodowe spotkanie przyszla tez ta zabka...moze zeby zaprosic nas na zabi koncert, ktorego sluchamy tu kazdej nocy...a moze chciala cos o zyciu wtracic...
Np. : Po co istnieja komary, i czy na prawde musza...?
straznicy parku zlapali rzadki gatunek malpki katalonskiej...
Nowe doswiadczenie, nielatwe do przyzwyczajenia sie: pozwolic, zeby robiono za ciebie wszystko przez 4 dni bez mozliwosci pomocy w czymkolwiek ...i nie czuc sie winnym.
No plusem tej sytuacji jest moze to, ze mam duzo czasu na rysowanie ;)
Drzewo z bombkami...tzn. gniazdami ptakow.
Zmieniamy barke na nogi, klapki na gumowce i z wody przenosimy sie w zarosla.
Uwazajac zeby sie nie przewrocic, nie dac ugryzc bolesnie lub smiertelnie, nie nadepnac na weza czy inne stworzonko co wyszlo na sciezke lub wisi na galezi nad glowa, patrzymy jednoczesnie w gore na drzewa dziwolagi, tak wysokie ze konca nie widac, szerokie, przybierajace dziwaczne formy, pelne splatan i wiszacych lin...tanczace, wijace sie, niesamowite...
Suri, biala larwa, jakims cudem zamieszkujaca owoce tropikalnej palmy. Flover jednym machnieciem przecina owoc maczeta i pokazuje nam malenstwo...do zdjecia...a nastepnie zjada go...mowiac ze jest bardzo zdrowy i ma smak kokosa...hm...
-no se acerquen mucho, una picada suya puede matar
-ahhh.. ok ok..espera que le saco otra y me aparto…
Karine i Czesiek zobaczyli to cudowne zyjatko na drzewie i zaczeli robic mu zdjecia.
Tymczasem Arles, nasz przewodnik, spokojnie jakby nigdy nic, powiedzial:
Nie zblizajcie sie za bardzo do niego, bo jedno ukaszenie tego owada moze zabic.
Aha...dobra...no to jeszcze jedna fotka i spadamy....
To samo z tym pajaczkiem, ktory ma trujacy jad..
Jak mozna bylo przypuszczac nie znalezlismy dla Czeska gumowcow o rozmiarze 47 ;)
Musial wiec przedzierac sie przez dzungle we wlasnych butach: brudny, spocony, w blocie po kolana, odmachujacy natretne komarzyska, odgarniajacy pajeczyny, uwazny by sie nie przewrocic lub nie strzepnac na siebie mrowek...
Uwaga, stawiam tu mocnego kroka, nie opieram sie o to drzewo bo sa na nim mrowki co bolesnie gryza, druga noge mam mocno osadzona w blocie coby sie nie wywrocic, swiatlo do zdjecia jest poprawne...dobra, strzepne tylko tego komara z mojego ucha i pstrykam...
Super Aneta szuka sposobow na komary w tropikalnej dzungli...
Recznik dobry na wszystko, zwlaszcza na komary, ktore nie moga sie przez niego przebic ;) ...wyglada glupio...ale jaki skuteczny!
Moment odpoczynku w dzungli... moze to jeden z tych momentow, kiedy mama komar zawolala dzieci komary do domu...
Kukaracza wkracza...wieczorem, przy swieczce i romantycznym nastroju karaluch rozkoszuje sie lizaniem avocado, ktore zostalo nam po kolacji.
Nasz dom, kolo rzeki, gdzie sie kapiemy co rano w wodzie zamieszkanej przez delfiny, krokodyle i piranje.
Siku w dzungli jest czasem wielkim wyzwaniem. 3 dziewczyny wywiezione przez przewodnika barka w zarosla, kucaja i probuja zlapac rownowage na sliskim pienku wystajacym z wody...nie za bardzo dziala ta metoda...a do tego stres kiedy sie ma okres, ze podplynie pirania co lubi krew...
Leandro oczyszczajacy wlasnie zlowione sniadanie...
Tenemos tantos miedos instalados en la cabeza… Tan solo hay que ir de cabeza y vencerlos. Quién iba a decirme a mi que me bañaría en aguas con estos bichitos?
Pirania na sniadanie? Pynia....
Mamy tyle obaw zakodowanych w glowach..tyle sytuacji do przelamania strachu...Kto powiedzial, ze nie moge sie wykapac w wodzie z piraniami? Skoro miejscowi moga i zyja...
Arles i Flover. Kilka garnkow, super maczeta, makaron, cebula, pomidor, czosnek, kilka przypraw i tak przygotowuja nam super jedzonko. Zajmuja sie wszystkim. Mamy problem? Rozgladaja sie dookola i znajduja rozwiazanie.
Lekcja pokazowa o leczniczych drzewach...
para subir y subir en la tupida selva
To drzewo zawija swoja korona jak tanczaca panna...
Swiatla i cienie w dzungli ...ilez by tu mozna bylo zdjec napstrykjac, rysunkow narysowac...gdyby komar nie siadal...
Zdjecie wykonane przez Anete. Musze uwazac (Czesiek), zeby jej za czesto nie dawac aparatu, bo sie okaze ze kady moze robic dobre zdjecia ;)
Mamá aunque me veas flaquito te prometo que como!
Ci, ktorzy mnie znaja wiedza, ze dlugo sie wybudzam. Wolaja mnie o 6tej rano : Ej, Francisco, chodz zobacz krokodyla!
Wychodze caly zaspany, biore krokodyla w rece na chwile, robia mi zdjecie, potem wracam pod moskitiere spac dalej...
Mamo, mimo ze mnie widzisz takiego wychudzonego, daje slowo, ze jjem!
Mamy przy sobie butelki z woda mineralna, ale i tak codziennie pijemy wode z rzeki, (przegotowana, do kawy czy herbaty). Karine bardzo sie to podoba i postanawia nagrac reklame: Amazonia, woda bez chloru, oto jest samo zycie!
Lezac w lodce obserwujemy swiat od dolu...papugi w parach, wiecznie do siebie gadajace.
Niektore drzewa wygladaja tu bardzo agresywnie. Nie daj Boze jak ktos sie zachwieje i niechcaco zlapie za galaz...Bog dal i tak uczynila nasza kolezanka Julie. Jedna sekunda nieuwagi, mechaniczny ruch...i ponad 20 malutkich drzazg w jednej dloni...a potem kilka godzin zeby sie ich pozbyc...
Nasza rodzinka z dzungli podczas 4 dni wyprawy: Leandro, Julie, Karine, Flover, Arles i my w srodku. Czesiek, jako jedyny facet, stal sie automatyczne szefem grupy, maczo...
Kazde pytanie przewodnikow zaczynalo sie wiec od: - Francisco, jak ci sie wydaje...?
Dejando atrás este mundo; más o menos tal como sería todo si al mono no le hubiese dado por pensar tanto
Lagunas nos cambia el concepto de ciudad que teníamos instalado en nuestro cerebro. Nada de cemento, nada de hormigón; madera y hojas de palmera constituyen las casas. Los niños parecen los habitantes que llenan las calles con su vitalidad
Powrot do Lagunas, powrot do rzeczywistosci...albo moze porzucajac za soba rzeczywistosc? Porzucajac swiat, ktory moglby takim pozostac, gdyby malpa nie myslala zbyt wiele i nie zeszla z drzewa...
Lagunas zmienia nam wyobrazenie o miasteczku, jakie mamy zakodowane w glowach. Nic tu nie ma z cementu, nic z betonu, tylko drewno do budowy domow i liscie palmy na dach. Dzieci wypelniaja ulice swoja radoscia i beztroska.
Panienki z okienka...one tez sie wyhylaja, zeby zobaczyc co slychac po drugiej stronie.
Na srodku drogi stawiaja dwa pale i rozwieszaja siatke. Zaczyna sie mecz.
Siatkowka jest obok pilki noznej wielka pasja peruwianczykow.
Tymczasem maluchy walcza ktory bedzie na zdjeciu.
Gisela, bardzo zabawna psotka, uwielbia wrzucac robaki przez okno lub bawic sie w berka.
Patrick. Niewinne spojrzenie i szczery usmiech. Przysiada kolo nas i przyglada sie.
Dzieciaki nigdy nas nie opuszczaja i potrafia byc bardzo cierpliwe w obserwowaniu. Albo ozywiaja sie i wybuchaja zbiorowym radosnym chichotem kiedy sie do nich zagada lub zazartuje.
Bog nieba przed – pod – nad - za – przeciw – miedzy – dla – zaleznie – bez - z tylu Boga postepu (uzyj dowolnego przyimka ...dla mnie obaj zawiedli. Czesiek)
w sprzedazy aguardiente (alkohol wysokoprocentowy) w bidonach, butlach i butelkach...24 godziny na dobe
Kiedy skonczyla sie wyprawa do dzungli, nasi przewodnicy-mamy, stali sie naszymi przyjaciolmi. Leandro zwierza nam sie ze swoich refleksji zyciowych przy piwie i opowiada o sluzbie dla armii, ranach, pobycie w Limie –innego rodzaju dzungli...
Sa dzieci, ktore sie nas boja, a juz zazartowanie typu: „zlapie cie”, konczy sie totalna panika i placzem. Boja sie nas zwlaszcza te malutkie, co nigdy nie widzialy gringo, bialego, wielkiego luda ;)
Lagunas. Drewniane domki z dachem z lisci palmy, bardzo odpornym na deszcz. Sciany wymalowane wyborczymi haslami.
Kobiety sa tu bardzo odwazne. Dostalismy od Miguela kilka kokosow na droge, ktore pomaga nam otworzyc kolezanka peruwianka...oczywiscie za pomoca maczety.
Uslyszelismy muzyke i uderzenia bebnow...weszlismy do drewnianego domku, gdzie zastalismy garstke osob celebrujacych liturgie mistyczno-religijna, uniesionych spiewem w rytmie gospel, na kilka glosow...
Opuszczamy Lagunas i udajemy sie w kierunku Nauta. Dolne pietro statku zajmuja zwierzeta, potem dwa kolejne pietra my, ludzie.
W morzu hamakow niesmialo wystajaca stopa...
Widac tecze ?
Przybycie statku do kazdej wioski jest wydarzeniem: ludzie zchodza, ludzie wchodza, jedni przybywaja, inni handluja czym moga, wymieniajac towary, jescze inni przychodza popatrzec na cale to zamieszanie...
Hej Anetka, piekna podroz, zdiecia fajne, jedzcie troche wiecej :) pozdrowienia, trzymajcie sie, powodzenia
ResponderEliminarheeeeeeeeeeeeeej! tu Marta, jeszcze wciąż poznańska. Za każdym razem kiedy oglądam Wasz blog, ładuję się entuzjazmem i nabieram dystansu do spraw przyziemnych - moich dyplomowych stresów. Dzięki wielkie, nie dajcie się komarom i czekam na kolejne wieści. muuuf!!!
ResponderEliminarEstoy de acuerdo con lo de los miedos, pero bañarme con pirañas... no sé yo :)
ResponderEliminarUn abrazo desde Italia
No tengo palabras, solo con leerlo me lo imagino: fantastico vivir en la selva de forma tan virgen y disfrutar asi del paisaje y de los animales; PERO que terrible los mosquitos, el calor humedo, el barro y las PIRAÑAS. Claro que va todo el pack junto, lo bueno y lo malo; bravo por vosotros por meteros de cabeza, menos mal que teneis una cabeza bien amueblada y vais con unos guias muy competentes que conocen el terreno y su trabajo. SEGUIR ASI, ANIMO. PETONETS. petonets....
ResponderEliminarHola Amigos!
ResponderEliminarIt was a reel pleasure and an honor to be part of your aventura!!!
Enjoy everything! WOW!!
Love and Peace,
Karine xx
Hola exploradores, pero auténticos.En la foto del 47 de las botas, parece una imagen de pelicula, muy real. Aneta con la toalla amarilla aún atraes más a los mosquitos, cuidado.......
ResponderEliminarYo no estaría en esta situación ni de coña, quizás solo en la imagen de las amacas. Sois mis valientes, ánimos i molts petons i que les picades siguin lleugeres.
mil petons
la mare